Opowiadanie 7

Jak zdobyć obraz Fałata
       
czyli Raubszyc na pokocie

[…] knieja jak tarcz – stoi i na strzelca czeka,
z tą jeno różnicą, że zwierz z niej wycieka […]

– opowiada stare, sprzed wieków strzelców i myśliwych zawołanie. Odkąd turów w lasach nie stało, a żubry jeno dla zagranicznych myśliwych i krajowej prominencji do uciech myśliwskich służą, zdawać by się mogło, iż szarej braci myśliwskiej tylko pospolitsza zwierzyna ostała, śród której szlachetny jeleń i słonka chrapiąca prym wiodą.
      
Bo gdzież nam, szarakom, do toków głuszcowych i inszego myślistwa drzewiej za wyższe uznawanego? Gdzież tam! A jednak …
      
O tym, że w szczególne wyroki Hubertowe wątpić nigdy nie należy, a knieja niejedną niespodziankę sprawić potrafi, przekonali się dowodnie nemrodzi zacnego Odyńca, którzy w osobach imć Pana Łowczego Józefa Piotrowskiego oraz kompanów z bractwa naszego się wywodzących, a to: Władysława Szulca i Ryszarda Gawerskiego gwoli myśliwskich uciech i (do czego smutna, acz historyczna prawda zmusza, abyśmy przyznali) wykonania (brr!) planu odstrzału, 10 novembra Roku Pańskiego 1985 automobilem Wartburg do Darżlubskiej Puszczy się udali, by tam w 11. obwodzie na dziki i kozy dzikie sarnie polować.
      
Gdy już do łowiska owego przybyli i sztućce swe złożywszy, z zawołaniem „Darz Bór” w knieję na spotkanie myśliwskiej przygody ruszyli, zapewne nikt z nich nie przypuszczał, jaki to zwierz na pokocie polowania tego się znajdzie…
      
I raz jeszcze potwierdziła się stara prawda, że las miłośnikom swoim niespodzianki różne sprawić potrafi.
      
Bowiem gdy Pan Gawerski po lizjerze lasu w poszukiwaniu zwierza wędrował, nagle „rysie” jego oczy ruch jakowyś dziwny i podejrzany w gęstwinie zoczyły. A że pora była korzystna, bo słońce jeszcze przed zachodem stało, a czas na chronometrach ledwo godziny 15. dotykał, w mig kompan nasz wiedział, że oto ma przed sobą raubszyca, w gęstwinie leśnej pętle groźne i zabójcze na zwierzynę zastawiającego, któremu wyrostek jakowyś, dziecko prawie, towarzyszył. Zapewne po to, by się do niecnego procederu przy starszym przyuczać. Spokojnie myśliwy zaczekał, nim człek ten pętlę ową przed bystrym wzrokiem zwierza zamaskuje. W ten czas imć Pan Łowczy w pobliże nadszedł, tedy obydwaj bez słów się porozumieli, raubszyca schwytać postanawiając, gdyż święty to prawych myśliwych obowiązek.
       
Tak też się i stało. Gdy bowiem złoczyńca leśny od miejsca czynu swego niegodnego oddalać się począł, ruszyli za nim niepostrzeżenie, a gdy ten na pole otwarte wyszedł, gdzie ukryć się nie sposób, krzyknął ku niemu Gawerski „Stój, człowieku!”, a jeszcze i ognia w powietrze z rusznicy swej niechybnej uczyniwszy. Przez krzyk ten i wystrzał raubszyc i uczeń jego zatrzymali się, a strzał dany słysząc pozostali myśliwi w miejscu się zbiegli, gdyż taka między nimi była umowa. Potem już razem obydwu złoczyńców w automobil wsadzili i po posterunkach milicyji jeździć poczęli, aż wreszcie w mieście Puck stróżów, co prawa i porządku de nomine i de iure strzec powinni, zastali, tychże im przekazując. Stróże ci bez zwłoki obu na spytki wzięli, a co trzeba usłyszawszy, do domostwa starszego raubszyca, które we wsi Lisewo się znajdowało, ruszyli, gdzie zabudowania przeszukawszy, rusznicę szlachetną, bowiem kurkową szesnastego kalibru oraz ładunki do owej znaleźli. A jeszcze i pętle druciane, wnykami dziś zwane, do chwytania zwierzyny obmyślone i przysposobione.
       
Tego na szczęście starczyło, by jurysdykcja państwowa złoczyńcy za czyny niecne karę wymierzyć zechciała, chociaż gwoli prawdy rzec trzeba, że przestępca ów, Władysławem z Lisewa zwany, bezkarnym zupełnie nie pozostał, co w razach podobnych, ku ubolewaniu myśliwych, łacno się zdarza.
       
Tym sposobem miast dzika czy kozy, raubszyc wraz z przychówkiem, któremu stryjował, na pokocie odyńcowych myśliwych się znalazł.
       
Zaś już po pięciu miesiącach, a zatem 10 aprila Anno Domini 1986, milicjanci z grodu Puck namrodów naszych na uroczyste spotkanie poprosiwszy, wdzięczność im swoją we słowach za czyn ten okazywali, a dla upamiętnienia chwili obraz wielkiego scen myśliwskich malarza o imieniu Julian zwanego Fałatem, powrót z polowania przedstawiający wręczyli.
       
Lecz choć niedźwiedź na nim jak prawdziwy się zdaje, co kunsztowi artysty zawdzięczać trzeba, prezent jest tylko kopią prawdziwego dzieła malarza, który tak duszę myśliwską rozumiał. Kopią jedynie… Cóż, takie czasy nastały!
       
Pocieszeniem zostaje godne spełnienie obowiązku wobec kniei naszej, jak na myśliwych z „Odyńca” przystało i wdzięczność Hubertowi. Bowiem hubertowe prawa szanować trzeba, wierność im okazując. A śród praw tych jest jedno z najpierwszych, by łaski patrona nie odrzucać, gdyż grzech to jest ciężki, bo wie On sam najlepiej, komu i kiedy ją okazywać. Toteż, gdy wenę myśliwską daje, korzystać z niej należy, jak przystało hubertowym sługom. I tym się jedynie tłumaczy, iż myśliwi owi prócz raubszyca jeszcze zwierza czworonożnego w tymże sezonie na pokot przywiedli. Tedy złośliwcom strzępić na nich języków nie godzi.
       
Gdy jednak któryś z nich do relacyji niniejszej pretensje chciał zgłaszać, a to na przykład, że archaizmami językowymi trąci, niech pamięta, że ziołowa pigułka ze starej apteki często jeszcze lekiem skutecznym się okazuje i na wiele chorób cywilizacyji naszej skuteczniej niż inne specyfiki działa. Zatem i jej szacunek i poważanie się należy.

 

zapis do kroniki „Odyńca”
przez Ryszarda Gawerskiego uczyniony

                                       A.D.1986 aprila 23