Opowiadanie 2

  […] Słychać, że tam w stolicy między zwierzętami
Dobre są obyczaje, bo rządzą się sami
Jeszcze cywilizacją ludzką nie popsuci […]

 A. Mickiewicz

Żarczyński z olbrzymią emocją obserwował wolno defilujące dziki. Raptem szybko złożył się do strzału, celował i prowadził lufami, jednak nie strzelił, a po chwili odłożył broń od oka. Dziki przesuwały się bardzo wolno i po chwili zniknęły w gęstwinie. Po skończonym miocie naoczny świadek tego spotkania Tadeusz Barański, w obecności Jana Chrzanowskiego i innych myśliwych, zwrócił się do Żarczyńskiego. „Józio – powiedział – miałeś tak wygodnie i blisko dwa dziki na strzał, czemu więc nie strzelałeś?” – „Nie mogłem do nich strzelać, nie miałem po prostu sumienia. Byłoby to wbrew etyce łowieckiej” – powiedział Żarczyński. – „Co to znaczy? Mów jaśniej.” – „Stojąc na swoim stanowisku, zauważyłem dwa dziki. Jednego grubego odyńca, wagi około 150 kg, który szedł wolno, jakby chwiejnym, niepewnym krokiem, a przed nim szedł pomału i ostrożnie mały przelatek. Zacząłem wpatrywać się w oba te dziki i zauważyłem, że ten wielki odyniec trzymał za chwost idącego przodem przelatka, który go prowadził. Patrzyłem jak urzeczony w ten niecodzienny obraz i zauważyłem, ku memu zdziwieniu, że ten stary, duży dzik ma wybite świece – jest ślepy. A ten mały, poczciwy dziczek był jego przewodnikiem i opiekunem. A kto wie, czy nie był jego rodzonym synem. Jakże, moi kochani, mogłem w tej sytuacji strzelać” – powiedział pogrążony w smutku Józef Żarczyński.

Ignacy Żagiell – Opowiadania, 1978