Opowiadanie 1

      Stanowisko Tadeusza Barańskiego wypadło jako ostatnie na głębokiej, prawej flance. Usiadł na lasce myśliwskiej i patrzył zachwycony w rozciągający się przed nim głęboki wąwóz, porośnięty gęstą drągowiną liściastą. Na dnie tego wąwozu szemrzył leśny, bystry strumień. – „Jakby dziki uderzyły poprzez ten wąwóz, miałbym ładne spotkanie” – pomyślał Barański. Najbliższym jego sąsiadem był Jan Chrzanowski, który nie mógł spokojnie ustać na stanowisku i ciągle przesuwał się to w lewo, to w prawo, a jak się ustawił już na jednym miejscu, to wówczas bez przerwy przestępował z nogi na nogę. Po jakimś czasie znów rozpoczął swoją wędrówkę w lewo i w prawo. Obserwował te pląsy Jana Chrzanowskiego Tadeusz Barański, aż w końcu nie wytrzymał nerwowo i krzyknął poirytowany:
     
– Panie, co pan wyprawiasz, przeszkadzasz sobie i sąsiadom. Energia pana roznosi, nie może pan ustać na jednym miejscu?
     
Na takie dictum Chrzanowski uspokoił się trochę i spojrzał z dezaprobatą na Barańskiego. „Ten Chrzanowski to kłębek nerwów. Nerwowi to przeważnie pozbawieni refleksu pudlarze. Bezpieczne i szczęśliwe będą te dziki, co na niego wyjdą” – pomyślał Barański. Uspokojony Chrzanowski patrzał przed siebie, a jednocześnie kątem oka obserwował Barańskiego, który wstał z laski i stanął nieruchomo w postawie strzeleckiej, obserwując wąwóz. „Dobrze, że ten Barański jest moim sąsiadem w tym miocie. Wygląda mi na pudlarza: gruby to i ociężały. Prawdopodobnie zanim podniesie broń do oka, dzik już będzie daleko i pójdzie światami – pomyślał z zadowoleniem Chrzanowski – a tymczasem ja wszystkie przez niego spudłowane dziki będę …” Nie dokończył swojej budującej myśli Chrzanowski, gdyż oto gon psów szybko zaczął się zbliżać do prawej flanki. Obaj stojący na sąsiednich stanowiskach myśliwi z olbrzymią emocją i napięciem czekali na upragnione spotkanie z czarnym zwierzem. Pędzone dziki wpadły na dno wąwozu, a naciskane przez psy zaczęły wspinać się po stromej skarpie. Zakołysały się czubki świerków, zatrzeszczały gałęzie i oto na Barańskiego wypadły dwa grube, czarne jak heban, dziki. Padły dwa szybkie jak błyskawica strzały i oba dziki zrulowały w ogniu. Na dublet Barańskiego patrzał jak urzeczony Chrzanowski. „Ale ten jest szybki, jak on strzela, a ja myślałem, że to ociężały, gruby i powolny pudlarz”.
     
[…} Rozpoczęło się czwarte pędzenie. Myśliwi zajęli stanowiska i oczekiwali z wielką emocją na dalsze, upragnione spotkania z dzikami. Znów wielka, tajemnicza przygoda przed nimi. Co przyniesie im ten miot… Każdy marzył o spotkaniu z olbrzymim, legendarnym odyńcem, który – według opowiadań gajowych – zalegał w tych lasach. Miot ten był bardzo trudny z uwagi na liczne wzniesienia i kaniony oraz gęste jak szczotka zagajniki.
     
Dziwne i niepojęte są wyroki świętego Huberta. Oto na wysokiej skarpie stał Jan Chrzanowski, a obok niego (tak jak w pierwszym miocie) Tadeusz Barański. Obaj stali i patrzyli zachwyceni na otaczający ich wspaniały, wielogatunkowy i wielopiętrowy las przykryty białymi czapami śniegu. Cisza panowała doskonała, tylko zaniepokojone sójki – strażniczki lasu – skrzeczały hałaśliwie i przelatywały nad czubkami drzew. „Już niedługo koniec polowania, a ja nie tylko, że nic nie strzeliłem, ale nawet nie złożyłem się do strzału. Taki Barański to miał szczęście. Dubleta zrobił. Inna sprawa, że dziki wyszły mu bardzo wygodnie i blisko” – pomyślał ogarnięty wielkim smutkiem Chrzanowski i spojrzał z ukosa na swego sąsiada. „Na niektórych też dziki wyszły, a oni spudłowali. Oj, pudlarze to mają szczęście do czarnej zwierzyny, zresztą dziki wiedzione niezawodnym instynktem dobrze wiedziały, na kogo mogą bezpiecznie wyjść”.
     
Takie oto myśli kłębiły się w głowie Jana Chrzanowskiego, który zwyczajem swoim nie mógł spokojnie ustać na miejscu., tylko nerwowo dreptał wokół swego stanowiska. „Znowu ten Chrzanowski rozpoczął swój taniec. No cóż, będzie musiał zacząć się leczyć, póki nie jest jeszcze za późno. Dobrze, że dziki na niego nie wychodzą, przynajmniej nie będzie miał okazji do spudłowania” – pomyślał spokojnie stojący Barański. Wtem myśli obu myśliwych zostały brutalnie przerwane. Oto z oddali doszedł głos ruszającej naganki i w chwilę potem rozpoczął się ostry jazgot psów dzikarzy. Na lewej flance padły trzy kolejne strzały, a w parę minut później znów padły dwa strzały. Psy umilkły i cisza, wielka cisza zimowej kniei zapanowała dokoła.
     
„Z suchymi lufami wrócę z tego polowania” – pomyślał zmartwiony Chrzanowski.
     
Czas jakby zatrzymał się w miejscu. Psy milczały. Naganki nie było słychać, tylko spadająca kiść śnieżna zakłóciła panującą martwotę. Stojącym na stanowiskach myśliwym różne przykre i smutne myśli przychodziły do głowy. „No cóż, było kilka dzików, ubite są lub spudłowane, zaraz koniec dnia i koniec polowania”. Wtem zacięty gon psów przerwał ich ponure myśli. „Pilnuj, dziki do przodu” – huknął przewodniczący naganki. Zatrzeszczały gałęzie, zadudniła ziemia i dwa tęgie wycinki wyszły ostrym galopem na Chrzanowskiego. Przestał on dreptać na stanowisku. Poderwał broń do oka i szybka jak błyskawica myśl wpadła mu do głowy – „dobry był dublet Barańskiego, dobry będzie i mój”. Dwa dziki ostro idące wpadły prawie równocześnie na linię leśną. Padły dwa po sobie następujące, szybkie strzały i dwa dziki znieruchomiały czarnymi plamami na śnieżnym kobiercu. {…}

Ignacy Żagiell – Opowiadania, 1978